Dziesięć lat obojętności. Rocznica tragedii u brzegów Lampedusy
24 paź 2023
Eryk Kryński z Lampedusy

3 października tego roku minęło 10 lat od tragicznych wydarzeń na Lampedusie. To tu w 2013 roku zginęło 368 osób, które próbowały dopłynąć do Europy. Na pogrzebie ofiar pojawił się ówczesny Przewodniczący Komisji Europejskiej José Barroso i podkreślił, że „wyzwania stojące przed Lampedusą i Włochami są wyzwaniami europejskimi”. Stwierdził też, że „Tego typu tragedia […] nigdy więcej nie powinna się powtórzyć”. Niestety 10 lat później sytuacja osób, które w poszukiwaniu ochrony próbują przepłynąć przez te niebezpieczne wody, niewiele się zmieniła, a może jest nawet gorsza.
Przez ostatnie tygodnie przed wyborami Lampedusa stała się symbolem migracyjnej dystopii w polskiej debacie publicznej. Zarówno w przekazie rządowym, jak i opozycyjnym, wyspa stała się wyrazem przestrogi, argumentem dla antyimigracyjnych narracji. Uproszczona wizja Lampedusy, jaką zaobserwować możemy obecnie w prawie każdych mediach, nie pozwala jednak na zrozumienie pełnego kontekstu tej wyspy. We wrześniu, sprowokowany jakością polskiego dyskursu politycznego, po raz drugi dotarłem na Lampedusę i ponownie zobaczyłem jak bardzo wyspa różni się od jej stereotypu powszechnie znanego w reszcie Europy. Obserwując jej mieszkańców, którzy od ponad dwóch dekad żyją dobrze zaznajomieni z sytuacją urywkowo przedstawianą przez polskie media, nie widać strachu, tylko smutek pomieszany z frustracją. Prawdziwy kryzys nie trwa bowiem na Lampedusie, tylko na otaczającym ją Morzu Śródziemnym.
Lampedusa jest włoską wyspą leżącą pośrodku centralnej części Morza Śródziemnego. Od zawsze znajduje się na granicy dwóch światów. Ma zaledwie 20 km2, a zamieszkuje ją ok. 6 tys. osób. Do brzegów Tunezji jest stąd zaledwie 130 km, a do Libii niecałe 300. Pomimo że geograficznie położona jest już w Afryce, to administracyjnie należy do włoskiego regionu Sycylii. Ze względu na swoje położenie, od wielu lat stanowi pierwszą ziemię Unii Europejskiej, na której stopę postawić mogą osoby próbujące przedostać się z Afryki do Europy. Stanowi także centrum informacji o kryzysie, który zapomniany trwa obecnie na Morzu Śródziemnym.
Międzynarodowa Organizacja ds. Migracji (IOM) podaje, że na Morzu Śródziemnym od 2014 roku zginęło lub zaginęło co najmniej 28 194 osób. Pisze się “zaginęło”, ponieważ nikt nie wie dokładnie, jak dużo ludzi zginęło. Nie da się sprawdzić, ile osób zdecydowało się na niebezpieczną podróż do Europy, a przedstawione przez projekt Missing Migrants dane są jedynie minimalnymi szacunkami opartymi na dostępnych faktach.
Przy danych IOM nie można jednak postawić kropki. Następne tragedie są nieuniknione, jeżeli nie zmienimy systemu, który nieuchronnie musi do nich prowadzić. Dzieją się one nieustannie na naszych oczach, a rok 2023 okazał się gorszy niż moglibyśmy przypuszczać. Pod koniec lutego u wybrzeży Kalabrii zginęło prawie 100 osób, w tym 20 dzieci. 14 czerwca, kiedy świat medialny zajęty był poszukiwaniami zaginionych koło wraku Titanica turystów, łódź, na pokładzie której znajdowało się ponad 700 uchodźców, zatonęła u wybrzeży Grecji. Natomiast na początku lipca br. ponad 40 osób zginęło, gdy w okolicach Lampedusy rozbiły się dwa statki.
Z perspektywy czasu trudno nazwać te wszystkie tragedie katastrofami. Nie ma w nich bowiem nic nagłego i nieoczekiwanego. Na pewno nie powinny one już zaskakiwać nikogo, kto wie, jak funkcjonuje europejska polityka migracyjna i azylowa.
Wojna, susza, głód, prześladowanie i wiele innych kryzysów od lat zmuszają wielu ludzi z Afryki subsaharyjskiej do opuszczenia swoich miejsc zamieszkania i migracji na północ. Niestety w wielu północnych państwach afrykańskich sytuacja jest równie trudna. Stąd podróżujący zmuszeni są więc do kontynuowania swojej wędrówki. Często docierają w ten sposób do Tunezji lub Libii, które okazują się nie być dla nich przyjaznymi miejscami. W lutym br. tunezyjski Prezydent Kais Saied wygłosił przemówienie, w którym stwierdził, że imigracja jest spiskiem mającym na celu „zmianę składu demograficznego jego kraju”. Od tego czasu prześladowanie wobec subsaharyjczyków w tym kraju jeszcze bardziej się zaostrzyło. Imigranci mieszkający od lat w Tunezji nie mogą teraz znaleźć pracy, nie są przyjmowani w szpitalach i potrafią być atakowani na ulicach przez innych mieszkańców i policję. Po przyjeździe do Europy mówią, że nie mieli wyboru – bezczynność lub powrót na południe byłyby dla nich jeszcze bardziej niebezpieczne.
Ich desperację wykorzystują przemytnicy. Biorą pieniądze, wsadzają do okropnej jakości łódek i wysyłają ich na Morze Śródziemne. Pomimo że trasa na Lampedusę ma niecałe 130 km, łodzie często obierają zły kurs i błądzą po morzu przez parę dni. Zdesperowane osoby na nich umieszczone piją wodę morską, często dostają hipotermii.
Część osób, które przypływają do Europy, stanowią także Tunezyjczycy. Rządy w ich kraju od dłuższego czasu stają się coraz bardziej autorytarne, a podstawowe standardy życia zanikają. Pomimo że zazwyczaj do podróży są lepiej przygotowani niż osoby z subsaharyjskiej części Afryki, także dla nich przeprawa przez Morze Śródziemne jest niezwykle niebezpieczna. Każda łódź uchodźców jest niezdatna do bezpiecznej podróży. Wszystkie mogą zatonąć w ciągu paru minut pośrodku morza i nikt nigdy się o tym nie dowie. Z tego powodu wiele europejskich organizacji społecznych prowadzi działalność ratunkową (SAR – search and rescue). Choć ma ona prawne umocowanie w przepisach międzynarodowych dotyczących prawa morza, które zobowiązują do ratowania rozbitków, to jest potępiana i zwalczana przez wielu europejskich polityków i polityczek oraz niektóre rządy.
Dlaczego? Polityka azylowa UE jest od lat krytykowana ze względu na nieproporcjonalne obciążenie państw granicznych, takich jak Grecja, Hiszpania czy Włochy. Brak solidarności pomiędzy państwami UE powoduje, że kiedy kryzysy w Afryce zmuszają więcej osób do przedostania się do Europy, w wielu państwach południowej Europy, używając narracji antyimigracyjnej, do władzy dochodzą partie, które zaczynają ograniczać swobodę działań organizacji społecznych ratujących ludzi na Morzu Śródziemnym. Ograniczana jest także inna pomoc dla osób poszukujących w UE ochrony.
Na początku lipca europejska komisarz ds. wewnętrznych Ylva Johansson odwiedziła ośrodek dla imigrantów na Lampedusie. „To nie jest wyzwanie tylko dla Włoch, ale dla całej Europy. Nie jesteście sami” – stwierdziła podczas swojej wizyty. Parę dni później w okolicach wyspy odnaleziono kolejne martwe ciało – tym razem 4-letniego chłopca. We wrześniu, na zaproszenie Giorgii Meloni, wsypę odwiedziła także Przewodnicząca Komisji Europejskiej Ursula von der Leyen. Podczas konferencji powiedziała, że „Nieregularna migracja jest wyzwaniem europejskim, więc potrzebuje europejskiego rozwiązania (…) jesteśmy w tym razem”.
Nowa polityka migracyjna, nad którą dyskutują państwa UE, oraz plan przedstawiony przez Ursulę von der Leyen nadal stawiają na uszczelnianie granic zewnętrznych. Podstawowa solidarność, której przykładem są proponowane procedury relokacji, są tylko maleńkim krokiem naprzód (i to kontestowanym przez wiele państw, w tym Polskę). Generalnie jednak Unia Europejska szuka różnych sposób pozbywania się uchodźców. W przedstawionych planach brakuje także jakiejkolwiek perspektywy organizowania wspólnych akcji ratunkowych na Morzu Śródziemnym czy ustanowienia skuteczniejszych standardów ochrony praw uchodźców. Plan Przewodniczącej KE zakłada finansowanie autorytarnego reżimu Prezydenta Tunezji, który w zamian obiecuje uszczelnienie swoich granic. Czynniki wypychające uchodźców z Afryki są jednak zdecydowanie zbyt mocne, aby zatrzymać osoby, które pobudzone mieszanką nadziei z desperacją, decydują się na niebezpieczną podróż przez morze.
Patrząc na suche statystyki opisujące kolejne tragedie na Morzu Śródziemnym, łatwo jest zapomnieć, że każda z nich opisuje ludzkie życie. Na Lampedusie do tych historii jest znacznie bliżej. Jednym z wielu miejsc, w którym znaleźć można ślady solidarności z uchodźcami, jest Cimitero Vecchio di Lampedusa – jedyny cmentarz komunalny na wyspie. Pośród grobów mieszkańców pochowani są na nim także uchodźcy, którzy zginęli w okolicach wyspy. Daty na bezimiennych grobach przypominają o tym, że kryzys na Morzu Śródziemnym trwa od początku XXI wieku.
3 października 2023 roku, w rocznicę tragedii z 2013 roku, przez wyspę przeszedł marsz ku pamięci osób zmarłych przez ostatnie dziesięć lat oraz przeciwko obojętności, jaką wykazują się politycy w Europie. Lampedusa od zawsze stoi na granicy dwóch światów, co nieodwracalnie wpłynęło na jej kulturę humanitaryzmu. Wbrew temu, co przedstawiają media, uchodźcy nie są traktowani na wyspie jako źródło kryzysu dla mieszkańców. Traktowani są zwyczajnie jako ludzie, którzy akurat znaleźli się w potrzebie. Ich obecność na wyspie jest prawie niezauważalna ze względu na to, jak odizolowany stał się ośrodek dla imigrantów. W kluczowych momentach mieszkańcy wykazują się jednak solidarnością i podstawowymi odruchami moralnymi, których brakuje w uproszczonym przekazie politycznym.
Prawidłowo i humanitarnie zarządzane migracje nie muszą być oznaką kryzysu w Europie. Nasze problemy demograficzne i tak sprawiają, że imigracja jest nam gospodarczo potrzebna. „Nikt w Europie nie myśli o migracji długoterminowo. Politycy widzą przed sobą tylko następne wybory, a jedyne, co się liczy, to reelekcja” – usłyszałem w rozmowie z pracownikiem Międzynarodowej Organizacji ds. Migracji w porcie na Lampedusie.
Pośród wód cmentarza, jakim stało się Morze Śródziemne, to właśnie mieszkańcy Lampedusy wykazują się największą empatią i człowieczeństwem względem osób próbujących przedostać się do Europy. Nadal zbyt często ci, które wyruszają w morze w poszukiwaniu nowego życia, znajdują jedynie przemoc i śmierć. Tragedia tych ludzi polega na tym, że ich śmierć nie musi pozostawać koniecznością. To Europa wybiera, aby nią była. Postępująca kryminalizacja ratowania życia, która obecnie ma miejsce w Europie, nieuchronnie prowadzić musi do kolejnych tragedii na Morzu Śródziemnym. Zamiast stawić czoła reformie systemu i procesowi integracji poprzestajemy na mechanizmie, który nieuchronnie prowadzi tylko w jedno miejsce – na Cimitero Vecchio di Lampedusa. Po dziesięciu latach od tragedii z trzeciego października obietnice przedstawicieli Komisji Europejskiej nadal pozostają puste, a wyzwania całej Europy są wciąż jedynie wyzwaniami samej Lampedusy.
Tekst i zdjęcia: Eryk Kryński
Tekst powstał w ramach współpracy z Konsorcjum Migracyjnym